Gdy każdego roku dawno, dawno temu, podobnie jak i obecnie, zbliżał się „ tłusty czwartek” następowało szaleństwo zakupu pączków. Były wtedy nie tak drogie, bo jak pamiętam po 0,50 zł za sztukę i nawet tańsze, nie jak obecnie niemal po 5 zł. A nawet i droższe.
Wspomnę lata 50-te i 60-te w minionym stuleciu, wtedy pączki były dla nas kilkuletnich dzieciaków z Kolskiej Starówki rarytasem okazjonalnym, tak jak owoce cytrusowe sprowadzane wtedy z Kuby, z Maroka na zbliżające się święta czy to Wielkanocne czy też i Bożego Narodzenia. Pączki, pamiętam, rodzice albo przynosili zamówione ze swoich zakładów pracy albo też i sami piekli. Można było także i okazjonalnie zakupić w sklepach PSS, MHD, WSS i w piekarniach na terenie Koła. Te jednak upieczone przez nich w domu, na smalcu, nadziewane powidłami lub owocem cytrusowym, polukrowane lub posypane cukrem pudrem miały niezwykły, do dzisiaj niezapomniany, smak.
Obecnie, cóż, zajadamy się nimi, bo to tradycja - TŁUSTY CZWARTEK a i kupić je można niemal codziennie przez cały rok. Ich jakość wolę nie porównywać do tamtych sprzed 60 czy 70 lat…. pozostawiam to bez komentarza. Zachowało się kilka fotek sprzed niemal 30 laty tak na pamiątkę z Tłustego Czwartku w Klubie LOK „Kolska Starówka”. Były zakupione w kolskich piekarniach. Nie były złe, ale było im daleko do tamtych sprzed wielu, wielu laty. No i te faworki, o których także należy wspomnieć. Zachowało się w kronikach Klubu LOK „Kolska Starówka” sporo fotek z Tłustego Czwartku z lat 1996, 1997 i z 1998 (są i lata późniejsze) z udziałem dzisiaj już dorosłych mieszkańców naszego kochanego miasta Koła, z ich dzieciństwa.
A może komuś uda się zrobić faworki –pycha, wg starej receptury domowej z 1915 roku mojej prababci Marianny Zawada z ul. Okólnej, obecnie ul. Kajki.
1 funt masła wyrobionego, 1 funt cukru, 6 jaj prosto od kury, 1 litr mleka prosto od krowy po pierwszym dojeniu, mąki tyle ile się wrobi, zmielić paczkę proszku do pieczenia, wymieszać to wszystko mozolnie a potem podglądając piec na wolnym ogniu do chrupkości.
Tekst i foto: Ryszard Borysiewicz