Sędzią piłkarskim zostają w 95 procentach osoby, które w młodych latach uprawiali sport, mówiąc ściślej grali w piłkę nożną. Nic w tym dziwnego, bo jak się już przekroczyło …dziestkę, to już siły nie te i inne obowiązki stoją na przeszkodzie. Tak też było w przypadku naszego rozmówcy, Mieczysława Adamka z Koła z którym rozmawiał Michał Chojnacki.
– Panie Mieczysławie! Jest pan znanym sędzią piłkarskim w okręgu konińskim. Proszę powiedzieć naszym czytelnikom, jak to się stało, że został pan arbitrem piłki nożnej?
– Namówili mnie znajomi po jednym z meczów na stadionie Olimpii. W 1978 r. zdałem egzamin sędziowski i zostałem sędzią piłkarskim. W piłkę nożną grałem w latach 1969-75 w naszej Olimpii Koło, jako junior na pozycji napastnika, rozegrałem też w tym czasie mecze w pierwszej drużynie.
– Ile lat pan „gwizdał”?
– Sędziowską karierę rozpocząłem w 1979 r. zaczynając od klasy „B”. W latach 1989-1995 prowadziłem zawody na szczeblu 3 ligi. Po boiskach różnych klas rozgrywkowych biegałem z „gwizdkiem” przez 21 lat.
– Kiedy pan wziął rozbrat z piłką i co teraz pan porabia?
– Jestem sędzią Honorowym. Oficjalnie rozbrat z gwizdkiem wziąłem w 2001 r., ale czasem jeszcze prowadzę zawody orlik-żak oraz turnieje halowe. Obecnie pełnię funkcję obserwatora na szczeblu Wielkopolskiego Związku Piłki Nożnej. Moim zadaniem jest szkolenie praktyczne sędziów. Obecnie jestem w programie mentorskim mając pod opieką jednego z sędziów z okręgu konińskiego, którego celem jest awans do wyższej klasy.
– Czy zdarzyło się panu, że podczas meczu cofnął pan wcześniej podjętą decyzję?
– Na pewno tak. Zdarzało się, że popełniłem błąd. Ale nie wstydziłem się przyznać do pomyłki przepraszając zawodników. Myślę, że lepiej przyznać się, niż żyć w świadomości, że skrzywdziłem jedną z drużyn. Przeciwnie, uważam, ze sędzia przyznaniem się do winy podwyższa swój prestiż.
– Który z prowadzonych meczy był dla pana najtrudniejszy?
– W 1990 r. prowadziłem mecz w 3 lidze pomiędzy Ślęzą Wrocław a Chrobrym Głogów. Ponieważ obie drużyny spadły z 2 ligi, mecz był bardzo zacięty i „trup” padał często. Z tego powodu miałem do podjęcia dużo trudnych decyzji. Z tego tytułu pokazałem zawodnikom kilka żółtych kartek.
– Czy zdarzyło się panu podyktować rzut karny w ostatniej minucie meczu, przeciwko gospodarzom?
– Tak. Kiedy gospodarze prowadzili 2:1, drużyna gości atakowała. Po dośrodkowaniu w pole karne obrońca wepchnął przeciwnika gwałtownie do bramki pozbawiając go możliwości zagrania piłki. Podyktowałem rzut karny i zawody zakończyły się wynikiem remisowym 2:2. Publiczność nie „szumiała”, bo wiedziała, że miałem rację.
– Słowo sędzia „kalosz” dotyczy złego sędziowania, czy często pan słyszał to pod swoim adresem?
–„Kalosz” to stare przestarzałe słowo określającego sędziego piłki nożnej. Teraz na trybunach częściej słychać same wulgaryzmy pod adresem sędziów, czego nie popieram. Z tego powodu duża część widzów wraz z rodzinami nie przychodzi na mecze. Zawodnicy najczęściej używają niecenzuralne słowa w stronę sędziego, za które mogą otrzymać żółtą kartkę, a gdy to nie poskutkuje to czerwoną.
– Czy miał pan wyrzuty sumienia, że skrzywdził pan którąś z drużyn?
–Nie, nie miałem. Wiadomo, że sędzia też człowiek i może się też pomylić.
– Czy pokazanie czerwonej kartki zawodnikowi to przykry moment dla pana?
– Dla sędziego to nie, ale zawodnik otrzymując wykluczenie z gry po czerwonej kartce osłabia w ten sposób swoja drużynę. Niekiedy pomaga to, bo później zawodnicy zachowują się normalnie.
– Niech pan opowie jakąś ciekawą historyjkę o swoim sędziowaniu?
– Na jednym z meczów nie miałem ze sobą kartek zostawiając je w szatni. Kiedy chciałem udzielić zawodnikowi napomnienia żółtą kartką, stwierdziłem jej brak. Więc przywołałem kapitana winnego zawodnika i oświadczając mu, że zawodnik z numerem takim otrzymuje napomnienie za to i za to. Zamiast pokazania kartki uniosłem otwartą dłoń ku górze sugerując w ten sposób pokazaną kartkę.
– Dziękuję za rozmowę i życzę sukcesów na niwie sportowej.